Kościan - Żmigród - Wrocław - Grodków
Dziś nam wyszedł wyjątkowo religijny dzień :) Co się też mocno odbija na zdjęciach, ale i świeckie smaczki w galerii się znajdą ;) Po dobrym śnie w domu dobrych ludzi, i po sycącym śniadanku, zabrał Wilk Stokrotkę na spacerek po Kościanie, z którego niestety nie wiele mamy zdjęć, a to za sprawą "syndromy bywalca". Nie słyszeliście o nim? Nic dziwnego, Wilk wymyślił to przed chwilą :P Tak to już jest, jak w podróży są miejsce, które Wilk niegdyś nawiedził i należycie obfotografował, a Kościan, jako miasto niezwykle ważne w genealogii Wilka, do takich należy. Zatem tym razem musicie uwierzyć nam na słowo, iż Kościan uroczym miasteczkiem jest :) Wyszedłszy z domu, w którym przed wojną mieścił się sklep kolonialny, bardzo zasłużonego dla Kościana i regionu śp. Ludwika Wenskiego (który był pojął za żonę, siostrę pradziadka Wilka), udali się na pobliski Rynek, gdzie na jednej ze ścian Ratusza umieszczono tablicę upamiętniającą kilkunastu zasłużonych obywateli miasta (a wśród nich wspomniany Ludwik Wenski), którzy na tymże rynku, 2.10.1939 r. zostali rozstrzelani przez Niemców. Niemal przy samym Rynku wznosi się kościół farny pw. NMP Wniebowziętej, w którym to Wuj Wilka, a jeden z synów Ludwika - śp. ks. kanonik dr Jan Wenski - będąc już na emeryturze, koncelebrował Msze Święte, włącznie z ostatnim dniem swej ziemskiej posługi.
Idąc skrajem parku, ulicą Mostową, a dalej Moniuszki (na początku której spotkaliśmy urokliwego Pana Hydranta - zapraszamy do galerii;), docieramy do skrzyżowania z ul. Świętego Ducha, gdzie władze miasta w 1999 roku, postawiły obelisk upamiętniający Ludwika Wenskiego, który m.in. był Naczelnikiem kościańskiego Gniazda Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", i za tą sprawą, jak i rozmaitem innym patriotycznym zaangażowaniem, został jeszcze przed wybuchem wojny umieszczony na liście najniebezpieczniejszych mieszkańców dla przyszłej okupacji. Miejsce upamiętnienia nie jest przypadkowe, gdyż właśnie przy ulicy Ducha Świętego mieści się okazała willa, w której przed wojną mieszkał Ludwik z żoną i dwanaściorgiem swych dzieci. A Warto chyba dodać, że dumnie poszedł był w ślady swego ojca, bo sam Ludwik był jednym z trzynaściorga rodzeństwa :) Obok willi - ciekawa drewniana figura św. Józefa, o której powstanie, w ostatnich latach życia, postarał się Wuj Jasiu. Św. Ducha zbiega się z ulicą Piłsudskiego, którą Wilk ze Stokrotką wrócili by szykować się do dalszej podróży, zaszedłszy jeszcze po drodze do sklepu prowadzonego przez wspomnianą wczoraj Kuzynkę. Musi tam Ludwik z Zaświatów uśmiechać się pogodnie na widok swej prawnuczki, która w o wiele trudniejszych dla przedsiębiorców czasach, stara się podtrzymać rodzinną tradycję, prowadząc sklep w budynku, w którym i on to czynił :)
Po ciepłym pożegnaniu, i zapamiętaniu instrukcji dotyczących umiejscowienia na cmentarzu grobu Wujka Jasia, który Wilk koniecznie chciał odwiedzić przed wyjazdem z Kościana, ruszyliśmy w drogę. W Kościanie, dość blisko siebie, są dwa cmentarze, i mimo jasnych Cioci wyjaśnień, Wilk oczywista pojechał na niewłaściwy... Zamyślić się musiał widać, słuchając obok kogo leżu Wujcio, bo na obu cmentarzach ktoś z rodziny jest pochowany. Szybki telefon pozwolił na korektę trasy, podjechanie na zamierzoną nekropolię, która choć nieduża, to trochę się naszukaliśmy. Na tym z resztą cmentarzu spoczywa również pradziadek Wilka.
Dojechawszy do drogi krajowej nr 5, ruszyliśmy dalej, wg planu, na południe. Przez Śmigiel i Leszno (gdzie zatrzymaliśmy się zatankować na stacji benzynowej, a Wilk w toalecie odkrył fascynujący go wieszak na kask dla motocyklistów:), Bojanowo i Rawicz, aż do Żmigrodu, gdzie swą parafię mają nasi Księża Misjonarze. Bardzo nam przypadł do gustu wystrój kościoła, z zewnątrz też z resztą bardzo ładny. I tak przeszliśmy sobie dookoła, zapatrzywszy się ciekawie gdzie tam na plebanię poszedł pan policjant (uznaliśmy że pewnie po radę w śledztwie, jak to w Sandomierzu u Ojca Mateusza;). Stokrotka nie aż tak ciekawska i wszędy-noskiem-węsząca jak Wilk, no ale to zrozumiałe, jej nosek jest głównie ładny, a Wilka nosek głównie długi, więc węszy ;--) I tak cierpliwie i długo niuchał pod plebanią, że aż zobaczył znajomego księdza, który przywitał się w przelocie, i poprosił żebyśmy poczekali. Pewnie pobiegł pouczyć pana "Władzia" w kryminalnych zagadkach, a kiedy wrócił to się okazało, że to tu właśnie Proboszczem został sympatyczny ksiądz, co przed rokiem opuścił Bazylikę Św. Krzyża, a Wilk nawet się wtedy napatoczył i pomagał w znoszeniu jego pakunków do przeprowadzki :) Zaprosił nas Ksiądz Proboszcz na herbatkę, i opowiedział m.in. wartą powtórzenia historię tej świątyni i Misjonarzy. A było tak, że zaraz po wojnie zostali wysłani dwaj młodzi Misjonarze, by ruszyli na tzw. "Ziemie Odzyskane" na południe, w celu wybadania czy nie będą tam potrzebni, jako że jak wiadomo - większość Niemców uciekła lub została wysiedlona, a tymczasem już napływały transporty Polaków z Ziem Utraconych, takoż i z centralnej Polski (Mama Wilka, jako czteroletnia dziewczynka, z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem, też w 1945 jechała takim transportem, ino akurat na Pomorze Zachodnie). Świątynie zostały, niemieccy kapłani - przeważnie nie. Ale akurat w Żmigrodzie, zacny ksiądz był, co nie bacząc na patriotyzm, uważał, że ważniejsza dla księdza jest posługa Bogu i wiernym, bez względu na narodowość, takoż nie uciekł, a zaczął w pocie czoła uczyć się języka polskiego, by troszczyć się o nowych polskich parafian. Niestety mimo szczerej chęci i zapału, nie dawał sobie rady z naszym językiem. Więc jak tylko usłyszał od kogoś, że widziano dwóch księży jadących na rowerach niedaleką drogą, to popędził na rozstaje, i znalazłszy ich (naszych właśnie Misjonarzy) na wpół łamaną polszczyzną, na wpół siłą ;) zaciągnął ich do kościoła wyjaśniając że tu właśnie są potrzebni, a on już teraz ze spokojem o los tutejszych owieczek, może pozostawić im parafię. I tak od tej pory Księża Misjonarze posługują w żmigrodzkiej Świątyni. A nawet w dwóch, bo co typowe dla tych rejonów - przed wojną była też parafia protestancka, a po wojnie nie było już na nią chętnych. I tak latem w Żmigordzie dwa kościoły funkcjonują, a zimą z braku na opał do obudwu - tylko jeden.
Za radą Księdza Romka, podjechaliśmy jeszcze do pobliskiej, a do parafii należącej, kapliczki w Borzęcinie (w Zienocie "ktoś" wpisał w tym czasie: "ale trzęsie w tym aucie"... he, he, ale to nie wina autka, ino wertepów w Borzęcinie, a FordKa to jednak została stworzona do płaskich miejskich powierzchni... czyli nie wiemy czemu jest sprzedawana w Polsce...;)
Idąc skrajem parku, ulicą Mostową, a dalej Moniuszki (na początku której spotkaliśmy urokliwego Pana Hydranta - zapraszamy do galerii;), docieramy do skrzyżowania z ul. Świętego Ducha, gdzie władze miasta w 1999 roku, postawiły obelisk upamiętniający Ludwika Wenskiego, który m.in. był Naczelnikiem kościańskiego Gniazda Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", i za tą sprawą, jak i rozmaitem innym patriotycznym zaangażowaniem, został jeszcze przed wybuchem wojny umieszczony na liście najniebezpieczniejszych mieszkańców dla przyszłej okupacji. Miejsce upamiętnienia nie jest przypadkowe, gdyż właśnie przy ulicy Ducha Świętego mieści się okazała willa, w której przed wojną mieszkał Ludwik z żoną i dwanaściorgiem swych dzieci. A Warto chyba dodać, że dumnie poszedł był w ślady swego ojca, bo sam Ludwik był jednym z trzynaściorga rodzeństwa :) Obok willi - ciekawa drewniana figura św. Józefa, o której powstanie, w ostatnich latach życia, postarał się Wuj Jasiu. Św. Ducha zbiega się z ulicą Piłsudskiego, którą Wilk ze Stokrotką wrócili by szykować się do dalszej podróży, zaszedłszy jeszcze po drodze do sklepu prowadzonego przez wspomnianą wczoraj Kuzynkę. Musi tam Ludwik z Zaświatów uśmiechać się pogodnie na widok swej prawnuczki, która w o wiele trudniejszych dla przedsiębiorców czasach, stara się podtrzymać rodzinną tradycję, prowadząc sklep w budynku, w którym i on to czynił :)
Po ciepłym pożegnaniu, i zapamiętaniu instrukcji dotyczących umiejscowienia na cmentarzu grobu Wujka Jasia, który Wilk koniecznie chciał odwiedzić przed wyjazdem z Kościana, ruszyliśmy w drogę. W Kościanie, dość blisko siebie, są dwa cmentarze, i mimo jasnych Cioci wyjaśnień, Wilk oczywista pojechał na niewłaściwy... Zamyślić się musiał widać, słuchając obok kogo leżu Wujcio, bo na obu cmentarzach ktoś z rodziny jest pochowany. Szybki telefon pozwolił na korektę trasy, podjechanie na zamierzoną nekropolię, która choć nieduża, to trochę się naszukaliśmy. Na tym z resztą cmentarzu spoczywa również pradziadek Wilka.
Dojechawszy do drogi krajowej nr 5, ruszyliśmy dalej, wg planu, na południe. Przez Śmigiel i Leszno (gdzie zatrzymaliśmy się zatankować na stacji benzynowej, a Wilk w toalecie odkrył fascynujący go wieszak na kask dla motocyklistów:), Bojanowo i Rawicz, aż do Żmigrodu, gdzie swą parafię mają nasi Księża Misjonarze. Bardzo nam przypadł do gustu wystrój kościoła, z zewnątrz też z resztą bardzo ładny. I tak przeszliśmy sobie dookoła, zapatrzywszy się ciekawie gdzie tam na plebanię poszedł pan policjant (uznaliśmy że pewnie po radę w śledztwie, jak to w Sandomierzu u Ojca Mateusza;). Stokrotka nie aż tak ciekawska i wszędy-noskiem-węsząca jak Wilk, no ale to zrozumiałe, jej nosek jest głównie ładny, a Wilka nosek głównie długi, więc węszy ;--) I tak cierpliwie i długo niuchał pod plebanią, że aż zobaczył znajomego księdza, który przywitał się w przelocie, i poprosił żebyśmy poczekali. Pewnie pobiegł pouczyć pana "Władzia" w kryminalnych zagadkach, a kiedy wrócił to się okazało, że to tu właśnie Proboszczem został sympatyczny ksiądz, co przed rokiem opuścił Bazylikę Św. Krzyża, a Wilk nawet się wtedy napatoczył i pomagał w znoszeniu jego pakunków do przeprowadzki :) Zaprosił nas Ksiądz Proboszcz na herbatkę, i opowiedział m.in. wartą powtórzenia historię tej świątyni i Misjonarzy. A było tak, że zaraz po wojnie zostali wysłani dwaj młodzi Misjonarze, by ruszyli na tzw. "Ziemie Odzyskane" na południe, w celu wybadania czy nie będą tam potrzebni, jako że jak wiadomo - większość Niemców uciekła lub została wysiedlona, a tymczasem już napływały transporty Polaków z Ziem Utraconych, takoż i z centralnej Polski (Mama Wilka, jako czteroletnia dziewczynka, z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem, też w 1945 jechała takim transportem, ino akurat na Pomorze Zachodnie). Świątynie zostały, niemieccy kapłani - przeważnie nie. Ale akurat w Żmigrodzie, zacny ksiądz był, co nie bacząc na patriotyzm, uważał, że ważniejsza dla księdza jest posługa Bogu i wiernym, bez względu na narodowość, takoż nie uciekł, a zaczął w pocie czoła uczyć się języka polskiego, by troszczyć się o nowych polskich parafian. Niestety mimo szczerej chęci i zapału, nie dawał sobie rady z naszym językiem. Więc jak tylko usłyszał od kogoś, że widziano dwóch księży jadących na rowerach niedaleką drogą, to popędził na rozstaje, i znalazłszy ich (naszych właśnie Misjonarzy) na wpół łamaną polszczyzną, na wpół siłą ;) zaciągnął ich do kościoła wyjaśniając że tu właśnie są potrzebni, a on już teraz ze spokojem o los tutejszych owieczek, może pozostawić im parafię. I tak od tej pory Księża Misjonarze posługują w żmigrodzkiej Świątyni. A nawet w dwóch, bo co typowe dla tych rejonów - przed wojną była też parafia protestancka, a po wojnie nie było już na nią chętnych. I tak latem w Żmigordzie dwa kościoły funkcjonują, a zimą z braku na opał do obudwu - tylko jeden.
Za radą Księdza Romka, podjechaliśmy jeszcze do pobliskiej, a do parafii należącej, kapliczki w Borzęcinie (w Zienocie "ktoś" wpisał w tym czasie: "ale trzęsie w tym aucie"... he, he, ale to nie wina autka, ino wertepów w Borzęcinie, a FordKa to jednak została stworzona do płaskich miejskich powierzchni... czyli nie wiemy czemu jest sprzedawana w Polsce...;)
Tym razem nie upchnęliśmy do napiętego planu Doliny Baryczy, która to jednak wydaje się tak urokliwym miejsce (no i mamy już mapę;), że jeśli Bóg da, to jeszcze kiedyś tu wrócimy).
A zaraz za Borzęcinem Stokrotka uczyniła znamienną notkę - "17:06 zaczynam się robić głodna, a na dodatek dziś piątek... :o". Chwilę później pojawia się kolejny wpis - "17:13 Wilk też głodny, żeby tylko nie łyknął Stokrotki" :-D
Nie prędko jednak dane nam było wpałaszować coś treściwego. Wyjątkowo tego dnia coś nam droga nie służyła. Ksiądz Romek fajnie nam wyjaśnił jak dojechać do misjonarskiej parafii we Wrocławiu, nie klucząc przy tym po centrum, ale Wilk nie przyuważył pożądanego zjazdu na obwodnicę (a GPS nie był dość aktualny, żeby w ogóle tę obwodnicę widzieć…) i w efekcie skończyło się właśnie na kluczeniu. Jak teraz patrzymy na mapę, to jak wół przed psim polem… znaczy – jak wół widać, że przed Psim Polem jest wjazd na obwodnicę, którą migiem byśmy pomknęli, a w Mokronosie skręcili, i zaraz byli w Oporowie, gdzie kolejna misjonarska parafia się mieści. Z drugiej jednak strony, gdyby nie ten błąd, to pewnie byśmy chcieli na czasie zaoszczędzić i by Wilk z Wrocławia znał tylko fragmenty dwóch obrzeży… Bo Stokrotka akurat, jak wiecie (przynajmniej ten kto śledzi ten blog od początku), Wrocław zwiedzała ledwie kilka dni temu. I tak to przejechaliśmy nad Starą Odrą, i nad niestarą (choć i niemłodą) Odrą, i nawet, po przebiciu się przez całe zakorkowane centrum – nad Ślężą. I dotarliśmy do ulicy Jana Stanki, gdzie przy rogu z Sobótki, stoi ładny nowy kościół pw. Św. Anny. Akurat kończyła się Msza, więc najpierw obejrzeliśmy go z zewnątrz, potem wewnątrz, nie udało się przyczaić księdza wychodzącego po Mszy, a już nie chcieliśmy mitrężyć. Miły pan zakrystianin pozwolił nam skorzystać z toalety, i z racji późnej pory i głodku ruszyliśmy w dalszą drogę. Do drugiej wrocławskiej parafii Misjonarzy, GPS wyznaczył drogę znów przez centrum, i znów te korki… ale za to jednym rzutem oka Wilk prawie zobaczył osławiony wrocławski Rynek. :D
U zbiegu Kościuszki z Krakowską, zobaczylim McDrive’a, a to jakby nie patrzeć łączy się zarówno, z jadłem jak i z parkingiem, więc tam przystanęliśmy, i na piechotę ruszyliśmy szukać kościoła, jak się okazało tak przyczajonego między innymi zabudowaniami, że nie dziwne, iż znalezienie go nie było takie proste. I tak oto dzień niejako rozpoczęty ze Świętym Józefem Rzemieślnikiem (owa drewniana figura, w której święty w dłoni dzierży piłę), z nim właśnie zakończyliśmy, bo pod jego wezwaniem jest ta druga parafia Misjonarzy. Kościół ciekawy. Szczęściem mimo późnej pory, jeszcze był sprzątany, więc Wilk mógł trochę pofotografować. Ze względu na porę, postanowiliśmy i tu już nie pukać na plebanię, i to był błąd, bo być może tu by nas przyjęto w gościnę, tego już się nie dowiemy, a ruszyliśmy dalej, sądząc że do Grodkowa nie jest już tak daleko i zajedziemy o przyzwoitej porze jeszcze, a że tam „stacjonował” przed przybyciem do naszej Bazyliki, ks. Konrad to sądziliśmy że prościej będzie o nocleg. No nic to, w końcu coś przekąsiliśmy, i w drogę. Za Oławą wjechaliśmy za radą Księdza Konrada na autostradę, ale pomogło nam oto o tyle, że suma sumarum wcześniej poszliśmy spać, ale zanim się to udało… Można powiedzieć, że Grodków objechaliśmy wokół kilka razy ;) Najpierw wjechaliśmy doń, by po ciemnicy dotrzeć do centrum, a nawet na parking pod kościół. Nawet pod ten kościół cośmy chcieli, niestety, była to już taka pora, że ks. Konrad nie dodzwonił się do Proboszcza, i trzeba było szukać innego noclegu. Nie jest to jakaś typowa wypoczynkowa miejscowość, więc temat był kłopotliwy. Ksiądz poradził jakiś gościniec, ale nie było znowu tak łatwo go znaleźć (rano się okazało, że w trakcie tego krążenia 2 razy go mijaliśmy, ale od tej strony jadąc był tak ukryty, że mimo wielkości napisu, wcale nie było go widać…). Podjechaliśmy na Rynek, i tam zaparkowawszy, zadzwoniliśmy do zajazdu, którego reklamę znaleźliśmy, niestety cena wydała nam się niesympatyczna, i postanowiliśmy jeszcze poszukać alternatyw. Pojechawszy kawałek dalej wypatrzyliśmy o dziwno czynną o tej porze knajpkę, więc Wilk tam zaszedł i mimo szemranego towarzystwa zapytał, czy nie wiedzą gdzie tu niedrogi nocleg. I to jest, proszę państwa, błędne pytanie. Nawet Stokrotka potem w Zienocie napisała: „Trzeba pytać o konkrety – nie: czy tanio, tylko – ile konkretnie coś kosztuje”. Barman widać że miał jakiś konszacht z motelarzem bo bez mrugnięcia stwierdził, że najtaniej to będzie tam przy stacji, prosto, i zaraz znajdziecie. No to pojechalim, i już z braku sił, machnęli ręką, i przenocowaliśmy w najgorszym miejscu w czasie całej Wyprawy. 50 zeta od głowy, za naprawdę dość kiepskie jak na taką cenę warunki i do dziś się zastanawiamy czy w tym gościńcu cośmy go nie znaleźli, byłoby lepiej czy gorzej, bo tam taką samą cenę nam zaśpiewali przez telefon. Co gorsza nie dało się płacić kartą, a jako że w planach była ta parafia (heh), to takiej gotówki nie mieliśmy i jeszcze raz Wilk musiał wsiąść w auto i w deszczu, który tymczasem nadszedł do centrum Grodkowa podjechać do bankomatu. Ale czy mimo tych trudów pod koniec dnia, moglibyśmy powiedzieć że nie był to dobry dzień? Ależ nie! Obudziliśmy się rano, spotkaliśmy miłych ludzi, zobaczyliśmy piękne miejsca, kolejny dzień przeżyliśmy, cały spędzając w swym doborowym towarzystwie, a spać szliśmy cali i zdrowi. Ach! Dziękujemy Ci Boże, za kolejny piękny dzień, który nam dałeś! :-)
A zaraz za Borzęcinem Stokrotka uczyniła znamienną notkę - "17:06 zaczynam się robić głodna, a na dodatek dziś piątek... :o". Chwilę później pojawia się kolejny wpis - "17:13 Wilk też głodny, żeby tylko nie łyknął Stokrotki" :-D
Nie prędko jednak dane nam było wpałaszować coś treściwego. Wyjątkowo tego dnia coś nam droga nie służyła. Ksiądz Romek fajnie nam wyjaśnił jak dojechać do misjonarskiej parafii we Wrocławiu, nie klucząc przy tym po centrum, ale Wilk nie przyuważył pożądanego zjazdu na obwodnicę (a GPS nie był dość aktualny, żeby w ogóle tę obwodnicę widzieć…) i w efekcie skończyło się właśnie na kluczeniu. Jak teraz patrzymy na mapę, to jak wół przed psim polem… znaczy – jak wół widać, że przed Psim Polem jest wjazd na obwodnicę, którą migiem byśmy pomknęli, a w Mokronosie skręcili, i zaraz byli w Oporowie, gdzie kolejna misjonarska parafia się mieści. Z drugiej jednak strony, gdyby nie ten błąd, to pewnie byśmy chcieli na czasie zaoszczędzić i by Wilk z Wrocławia znał tylko fragmenty dwóch obrzeży… Bo Stokrotka akurat, jak wiecie (przynajmniej ten kto śledzi ten blog od początku), Wrocław zwiedzała ledwie kilka dni temu. I tak to przejechaliśmy nad Starą Odrą, i nad niestarą (choć i niemłodą) Odrą, i nawet, po przebiciu się przez całe zakorkowane centrum – nad Ślężą. I dotarliśmy do ulicy Jana Stanki, gdzie przy rogu z Sobótki, stoi ładny nowy kościół pw. Św. Anny. Akurat kończyła się Msza, więc najpierw obejrzeliśmy go z zewnątrz, potem wewnątrz, nie udało się przyczaić księdza wychodzącego po Mszy, a już nie chcieliśmy mitrężyć. Miły pan zakrystianin pozwolił nam skorzystać z toalety, i z racji późnej pory i głodku ruszyliśmy w dalszą drogę. Do drugiej wrocławskiej parafii Misjonarzy, GPS wyznaczył drogę znów przez centrum, i znów te korki… ale za to jednym rzutem oka Wilk prawie zobaczył osławiony wrocławski Rynek. :D
U zbiegu Kościuszki z Krakowską, zobaczylim McDrive’a, a to jakby nie patrzeć łączy się zarówno, z jadłem jak i z parkingiem, więc tam przystanęliśmy, i na piechotę ruszyliśmy szukać kościoła, jak się okazało tak przyczajonego między innymi zabudowaniami, że nie dziwne, iż znalezienie go nie było takie proste. I tak oto dzień niejako rozpoczęty ze Świętym Józefem Rzemieślnikiem (owa drewniana figura, w której święty w dłoni dzierży piłę), z nim właśnie zakończyliśmy, bo pod jego wezwaniem jest ta druga parafia Misjonarzy. Kościół ciekawy. Szczęściem mimo późnej pory, jeszcze był sprzątany, więc Wilk mógł trochę pofotografować. Ze względu na porę, postanowiliśmy i tu już nie pukać na plebanię, i to był błąd, bo być może tu by nas przyjęto w gościnę, tego już się nie dowiemy, a ruszyliśmy dalej, sądząc że do Grodkowa nie jest już tak daleko i zajedziemy o przyzwoitej porze jeszcze, a że tam „stacjonował” przed przybyciem do naszej Bazyliki, ks. Konrad to sądziliśmy że prościej będzie o nocleg. No nic to, w końcu coś przekąsiliśmy, i w drogę. Za Oławą wjechaliśmy za radą Księdza Konrada na autostradę, ale pomogło nam oto o tyle, że suma sumarum wcześniej poszliśmy spać, ale zanim się to udało… Można powiedzieć, że Grodków objechaliśmy wokół kilka razy ;) Najpierw wjechaliśmy doń, by po ciemnicy dotrzeć do centrum, a nawet na parking pod kościół. Nawet pod ten kościół cośmy chcieli, niestety, była to już taka pora, że ks. Konrad nie dodzwonił się do Proboszcza, i trzeba było szukać innego noclegu. Nie jest to jakaś typowa wypoczynkowa miejscowość, więc temat był kłopotliwy. Ksiądz poradził jakiś gościniec, ale nie było znowu tak łatwo go znaleźć (rano się okazało, że w trakcie tego krążenia 2 razy go mijaliśmy, ale od tej strony jadąc był tak ukryty, że mimo wielkości napisu, wcale nie było go widać…). Podjechaliśmy na Rynek, i tam zaparkowawszy, zadzwoniliśmy do zajazdu, którego reklamę znaleźliśmy, niestety cena wydała nam się niesympatyczna, i postanowiliśmy jeszcze poszukać alternatyw. Pojechawszy kawałek dalej wypatrzyliśmy o dziwno czynną o tej porze knajpkę, więc Wilk tam zaszedł i mimo szemranego towarzystwa zapytał, czy nie wiedzą gdzie tu niedrogi nocleg. I to jest, proszę państwa, błędne pytanie. Nawet Stokrotka potem w Zienocie napisała: „Trzeba pytać o konkrety – nie: czy tanio, tylko – ile konkretnie coś kosztuje”. Barman widać że miał jakiś konszacht z motelarzem bo bez mrugnięcia stwierdził, że najtaniej to będzie tam przy stacji, prosto, i zaraz znajdziecie. No to pojechalim, i już z braku sił, machnęli ręką, i przenocowaliśmy w najgorszym miejscu w czasie całej Wyprawy. 50 zeta od głowy, za naprawdę dość kiepskie jak na taką cenę warunki i do dziś się zastanawiamy czy w tym gościńcu cośmy go nie znaleźli, byłoby lepiej czy gorzej, bo tam taką samą cenę nam zaśpiewali przez telefon. Co gorsza nie dało się płacić kartą, a jako że w planach była ta parafia (heh), to takiej gotówki nie mieliśmy i jeszcze raz Wilk musiał wsiąść w auto i w deszczu, który tymczasem nadszedł do centrum Grodkowa podjechać do bankomatu. Ale czy mimo tych trudów pod koniec dnia, moglibyśmy powiedzieć że nie był to dobry dzień? Ależ nie! Obudziliśmy się rano, spotkaliśmy miłych ludzi, zobaczyliśmy piękne miejsca, kolejny dzień przeżyliśmy, cały spędzając w swym doborowym towarzystwie, a spać szliśmy cali i zdrowi. Ach! Dziękujemy Ci Boże, za kolejny piękny dzień, który nam dałeś! :-)
Bilans dnia: 4,5 km pieszo
222,2 km autem
Pozdrowienia: dla Księdza Romka w Żmigrodzie i Księdza Konrada, który mimo późnej pory starał się nam pomóc telfonicznie :)
Nocleg: w motelu przy stacji beznynowej w Grodkowie.
222,2 km autem
Pozdrowienia: dla Księdza Romka w Żmigrodzie i Księdza Konrada, który mimo późnej pory starał się nam pomóc telfonicznie :)
Nocleg: w motelu przy stacji beznynowej w Grodkowie.